13 grudnia 2012
Nienawidzę swoich słabości, a mam wrażenie, że składam się
tylko z nich. Jestem w miejscu, w którym nie mogę się już zatrzymać. Piję 6
herbat dziennie. Napawam się nocnym głodem, przez ten dzienny wymiotuję i
płaczę. Jem obiad ma śniadanie, a kolację na obiad. Schudłam 11 kilogramów.
Upadam na schodach pod ciężarem własnego ciała. Mięśnie mają
dosyć. A to dopiero początek. Gdy jestem głodna, idę do kuchni i patrzę na
smażoną cebulę, i odechciewa mi się na cały dzień. W nocy wącham przyprawę do
kurczaka. Mam ochotę na czekoladę i smażone pieczarki. Nie mogę.
Najadam się zapachem, i wysiłkiem. Potykam się o
nieplanowane ziarenka kaszy… I chociaż już teraz wiem, że to pułapka, to nie
przyznam się. Bo być perfect to jest coś. Zobacz, nie jem batonów. I
hamburgerów. I tych upragnionych pieczarek. Tęsknię za smażoną rybą.
Chciałabym jeść, jeść i jeść. Kalmary. Oliwki. Białe bułki.
Ser żółty. Tort czekoladowy. Chrupki orzechowe. Mam już rozsądek i silną wolę.
Ich tak mocno brakowało wcześniej, w okresach pizzy z dużą ilością sera i
nocnej czekolady.
Lubię widzieć jak inni jedzą smażone, tłuste, oblepione
cukrem i węglowodanami. Wtedy jem jabłko. Wtedy ja jestem lepsza. Oni będą
grubi, i ja to wiem. Kiedyś pożałują tak jak ja dziś.
Raz dziennie muszę oglądać się nago ze starannością. Muszę
wiedzieć, gdzie mam za dużo i jak zrobić, by było mniej. Każdą chwilę traktuje
jak spalanie kalorii. Spanie, chodzenie po schodach i wyjście do bankomatu.
Staram się ruszać nieustannie. Nawet, gdy ledwo idę, bo łydki nie dają sobie
rady po treningu. Zapadam się, ale idę dalej. Boli.
Po schodach wchodzę wolno, i odwracam się bokiem. Już wiem,
jak iść, żeby dojść, a nie upaść z bólu. W dół jest gorzej, w górę jakoś sobie
radzę. Pomagają mi obcasy. Gdy jestem w kapciach, chodzę po schodach na
napiętych mięśniach łydek. Ćwiczę cały, cały czas.
Na noc smaruje się pięcioma rodzajami mazideł. Mam
perfekcyjnie umyte zęby i wyprostowane włosy. Staram się w każdej kategorii
dotyczącej marnego ciała. Ale znów obgryzam skorki. Jestem sama, i nie radzę
sobie ze stresem.
24 grudnia 2012
Odmawiając spożycia smażonych świątecznych pierogów
wykazałam się tylko pozorną odpowiedzialnością, bowiem popiłam te słowa wysoko
słodzoną pepsi.
Przed wyjściem na wigilię, której klimatu w ogóle nie
czułam, wypiłam dużą ilość zielonej herbaty. Oczywiście po to, by zapchać
żołądek, toteż wychodząc z domu czułam się pełna. Poległam już przy zupie
rybnej, mojej zdecydowanej faworytce. Postanowiłam, że resztę zjem po trochu.
Trochę wigilijnych frytek (chyba najgorszych dziś jeśli chodzi o kcal), jeden
kawałek pstrąga, jeden łososia, barszczyk z uszkami, i po kawałku z trzech
rodzajów ciast. Mimo tak wielkiej ilości jedzenia czułam wielką potrzebę
popijania (taki nawyk chyba już). Grzechem było popijanie pepsi i sokiem z
cukrem, który kusił stojąc obok. Trzeźwości umysłu dodała mi dopiero
nieprzyjemnie gorzka zielona herbata. Wtedy przestałam jeść, czując w ustach
smak odchudzania. Połączenie smaku gorzkiej herbaty i przejedzenia wywołało
chęć zwymiotowania tego. Tu jednak się nie dało. Musiałam się z tym pogodzić,
oraz z wyrzutami sumienia które zżerały mi mózg.
Czuję tę rybę, i uszka, i ciasto, i frytki, zalegające na
dnia żołądka niczym kamień. Wielki kamień. W tym momencie już wiem że głodówka
zaczyna się za kilkanaście godzin, i już się jej boję. Ale kupiłam przecież
ogromny kubek, który pomieści dużo herbaty. Planuję kupić zieloną i czerwoną.
Na trawienie, spalanie, bla bla…
„12 kilogramów” brzmi zadziwiająco dużo, a jednocześnie mało
satysfakcjonująco.
„Skoro schudłaś 12 kilogramów
to musiałaś być
wielkim wielorybem”
16 styczeń.
Zapadam się w sobie. W sklepie nie umiem już kupić słodyczy.
Chodząc po wielkiej hali nakładam do wózka toffi, gumy balonowe, dwa rodzaje
ciastek…Wszystko odkładam przy kasie. Nie potrafię. Zamiast tego kupuję
niskosłodzony jogurt i otręby. Nawet jakbym bardzo chciała to mam już tę
blokadę, ona mi nie pozwala. Nawet się cieszę. Mój tłuszcz na brzuchu się z
tego cieszy. Ale jednak przeraża.
To trochę tak jakbym miała operację z powikłaniami, lub taką
prowadzoną przez lekarza którzy chce mi zrobić krzywdę. Widzę, czuję to co się
dzieje ale nie potrafię nic z tym zrobić. Bo mam znieczulenie. Nie ruszam się,
i nic nie mówię. Ale widzę to, i boję się tego. Pozostaję bierna. Nie biorę
odpowiedzialności.
Mam 20 lat i płaczę bo tata mnie nie kocha. Ale nie jem
czekolady i kalorie spalam nawet przez sen. Nie musisz mi mówić, ja wiem skąd
to się bierze i jak działa. W klasie maturalnej mam same jedynki, ale spójrz
tylko ja tę gładką skórę! Po latach terapii wiem wszystko. Prócz tego, dlaczego
to akurat teraz. Jestem twarda, tusz mi się nie rozmazuje gdy płaczę, a maska
pozostaje nienaruszona. Ty tak potrafisz?
Potrafisz nie jeść słodyczy? Albo raz dziennie tylko
stołówkowy obiad? Albo cieszyć się i jednocześnie ledwo chodzić z głodu? Ja
umiem. Ja się cały czas uczę. Uczę. Autodestrukcji.
Patrzę, ale udaję że nie widzę. Nie chciałabym. Brać
odpowiedzialności, i się tłumaczyć. Tak pani profesor, na śniadanie zjadłam dwa
jajka z bekonem, kanapkę z serem, popiłam kawą z cukrem i tłustym mlekiem, na
koniec zagryzłam batonem. I oczywiście, że nie mam pojęcia dlaczego nie mam
siły chodzić z głodu. Ja nie wiem. Nie przyznaję się.
Nie ufam słodzikom, i staram się pić herbatę zupełnie
gorzką. Złością wydrapuje sobie oczy za dodatkowe kęsy. Chcę się cieszyć
smakiem. Częściej niż raz na tydzień. Wiedziałam, jak to może się skończyć. Ale
próbowałam wmawiać sobie. Ćwicz Aniu, i wpierdalaj pizzę, na pewno schudniesz!
Będziesz kurwa perfekcyjną lalką w swojej sukni. Będziesz tłustym pulpetem
brudnym od czekolady. Tego chcesz?
Czułam że od nadmiaru jedzenia nie mogę się ruszać, choć
jedzenia nie było wiele. Czułam, jakby żołądek był jedynym moim organem, a na
jego dnie spoczywało danie przeze mnie skonsumowane. Jakby nożem można było je
wydostać. Ale jest inna droga, by opuściło żołądek.
Lustro nie kłamie. Prawdą jest, że mam czerwoną twarz i z
oczu lecą łzy, choć wcale nie płakałam. Szybko biegnę do pokoju. Nikt nie
widział i nie słyszał. Szybko nakładam nową maskę. Chodź, Ciebie też nauczę
pozornej perfekcji. To proste. Ale jest jeden warunek. Musisz tylko nienawidzić
siebie.
Choć, ja Ci nawet zapłacę. Chociaż nie wiem z czego, bo tata
oddał nawet aparat do lombardu. Ale siadaj tu. Mów do mnie. Ja Cię kocham.
Poudawaj, no poudawaj troszkę że Ty mnie też. Że znaczę coś więcej niż nic.
Powiedz mi że jestem dla Ciebie przecież, i jestem cudowna. Że mam ładny
uśmiech, i kochasz moje oczy. No mów! Mów, że mam długie piękne rzęsy i lśniące
włosy. Mów, mów. Że kochasz się do mnie przytulać, i budzić się przy mnie. Że
nawet kiedy jestem brzydka to i tak jestem najpiękniejsza. Dla Ciebie.
No mów. Dlaczego milczysz? Dotykam Cię, ale jesteś
plastikowy. Kartonowy. Drewniany. Zbudowany z marzeń i snów. Dotykam, ale Ciebie
już nie ma. Bo Ciebie nie było. Wiesz, uczucie bycia kochanym to tylko kwestia
bujnej wyobraźni. Ważne jest, by nikt Cię nie budził z tych snów.
No powiedz mi. Że jestem tłustą babą. Przecież wiem…
31 styczeń
A dla kogo ja w ogóle mam jeść? Już nie pamiętam.