poniedziałek, 25 maja 2015

6 herbat.

Witam was! Dziś znowu tekst o tematyce zaburzeń odzywiania. Miłej lektury i proszę o komentarze.





13 grudnia 2012
Nienawidzę swoich słabości, a mam wrażenie, że składam się tylko z nich. Jestem w miejscu, w którym nie mogę się już zatrzymać. Piję 6 herbat dziennie. Napawam się nocnym głodem, przez ten dzienny wymiotuję i płaczę. Jem obiad ma śniadanie, a kolację na obiad. Schudłam 11 kilogramów.
Upadam na schodach pod ciężarem własnego ciała. Mięśnie mają dosyć. A to dopiero początek. Gdy jestem głodna, idę do kuchni i patrzę na smażoną cebulę, i odechciewa mi się na cały dzień. W nocy wącham przyprawę do kurczaka. Mam ochotę na czekoladę i smażone pieczarki. Nie mogę.
Najadam się zapachem, i wysiłkiem. Potykam się o nieplanowane ziarenka kaszy… I chociaż już teraz wiem, że to pułapka, to nie przyznam się. Bo być perfect to jest coś. Zobacz, nie jem batonów. I hamburgerów. I tych upragnionych pieczarek. Tęsknię za smażoną rybą.
Chciałabym jeść, jeść i jeść. Kalmary. Oliwki. Białe bułki. Ser żółty. Tort czekoladowy. Chrupki orzechowe. Mam już rozsądek i silną wolę. Ich tak mocno brakowało wcześniej, w okresach pizzy z dużą ilością sera i nocnej czekolady.
Lubię widzieć jak inni jedzą smażone, tłuste, oblepione cukrem i węglowodanami. Wtedy jem jabłko. Wtedy ja jestem lepsza. Oni będą grubi, i ja to wiem. Kiedyś pożałują tak jak ja dziś.
Raz dziennie muszę oglądać się nago ze starannością. Muszę wiedzieć, gdzie mam za dużo i jak zrobić, by było mniej. Każdą chwilę traktuje jak spalanie kalorii. Spanie, chodzenie po schodach i wyjście do bankomatu. Staram się ruszać nieustannie. Nawet, gdy ledwo idę, bo łydki nie dają sobie rady po treningu. Zapadam się, ale idę dalej. Boli.
Po schodach wchodzę wolno, i odwracam się bokiem. Już wiem, jak iść, żeby dojść, a nie upaść z bólu. W dół jest gorzej, w górę jakoś sobie radzę. Pomagają mi obcasy. Gdy jestem w kapciach, chodzę po schodach na napiętych mięśniach łydek. Ćwiczę cały, cały czas.
Na noc smaruje się pięcioma rodzajami mazideł. Mam perfekcyjnie umyte zęby i wyprostowane włosy. Staram się w każdej kategorii dotyczącej marnego ciała. Ale znów obgryzam skorki. Jestem sama, i nie radzę sobie ze stresem.

24 grudnia 2012
Odmawiając spożycia smażonych świątecznych pierogów wykazałam się tylko pozorną odpowiedzialnością, bowiem popiłam te słowa wysoko słodzoną pepsi.
Przed wyjściem na wigilię, której klimatu w ogóle nie czułam, wypiłam dużą ilość zielonej herbaty. Oczywiście po to, by zapchać żołądek, toteż wychodząc z domu czułam się pełna. Poległam już przy zupie rybnej, mojej zdecydowanej faworytce. Postanowiłam, że resztę zjem po trochu. Trochę wigilijnych frytek (chyba najgorszych dziś jeśli chodzi o kcal), jeden kawałek pstrąga, jeden łososia, barszczyk z uszkami, i po kawałku z trzech rodzajów ciast. Mimo tak wielkiej ilości jedzenia czułam wielką potrzebę popijania (taki nawyk chyba już). Grzechem było popijanie pepsi i sokiem z cukrem, który kusił stojąc obok. Trzeźwości umysłu dodała mi dopiero nieprzyjemnie gorzka zielona herbata. Wtedy przestałam jeść, czując w ustach smak odchudzania. Połączenie smaku gorzkiej herbaty i przejedzenia wywołało chęć zwymiotowania tego. Tu jednak się nie dało. Musiałam się z tym pogodzić, oraz z wyrzutami sumienia które zżerały mi mózg.
Czuję tę rybę, i uszka, i ciasto, i frytki, zalegające na dnia żołądka niczym kamień. Wielki kamień. W tym momencie już wiem że głodówka zaczyna się za kilkanaście godzin, i już się jej boję. Ale kupiłam przecież ogromny kubek, który pomieści dużo herbaty. Planuję kupić zieloną i czerwoną. Na trawienie, spalanie, bla bla…

„12 kilogramów” brzmi zadziwiająco dużo, a jednocześnie mało satysfakcjonująco.
„Skoro schudłaś 12 kilogramów
 to musiałaś być wielkim wielorybem”

16 styczeń.
Zapadam się w sobie. W sklepie nie umiem już kupić słodyczy. Chodząc po wielkiej hali nakładam do wózka toffi, gumy balonowe, dwa rodzaje ciastek…Wszystko odkładam przy kasie. Nie potrafię. Zamiast tego kupuję niskosłodzony jogurt i otręby. Nawet jakbym bardzo chciała to mam już tę blokadę, ona mi nie pozwala. Nawet się cieszę. Mój tłuszcz na brzuchu się z tego cieszy. Ale jednak przeraża.
To trochę tak jakbym miała operację z powikłaniami, lub taką prowadzoną przez lekarza którzy chce mi zrobić krzywdę. Widzę, czuję to co się dzieje ale nie potrafię nic z tym zrobić. Bo mam znieczulenie. Nie ruszam się, i nic nie mówię. Ale widzę to, i boję się tego. Pozostaję bierna. Nie biorę odpowiedzialności.
Mam 20 lat i płaczę bo tata mnie nie kocha. Ale nie jem czekolady i kalorie spalam nawet przez sen. Nie musisz mi mówić, ja wiem skąd to się bierze i jak działa. W klasie maturalnej mam same jedynki, ale spójrz tylko ja tę gładką skórę! Po latach terapii wiem wszystko. Prócz tego, dlaczego to akurat teraz. Jestem twarda, tusz mi się nie rozmazuje gdy płaczę, a maska pozostaje nienaruszona. Ty tak potrafisz?
Potrafisz nie jeść słodyczy? Albo raz dziennie tylko stołówkowy obiad? Albo cieszyć się i jednocześnie ledwo chodzić z głodu? Ja umiem. Ja się cały czas uczę. Uczę. Autodestrukcji.
Patrzę, ale udaję że nie widzę. Nie chciałabym. Brać odpowiedzialności, i się tłumaczyć. Tak pani profesor, na śniadanie zjadłam dwa jajka z bekonem, kanapkę z serem, popiłam kawą z cukrem i tłustym mlekiem, na koniec zagryzłam batonem. I oczywiście, że nie mam pojęcia dlaczego nie mam siły chodzić z głodu. Ja nie wiem. Nie przyznaję się.
Nie ufam słodzikom, i staram się pić herbatę zupełnie gorzką. Złością wydrapuje sobie oczy za dodatkowe kęsy. Chcę się cieszyć smakiem. Częściej niż raz na tydzień. Wiedziałam, jak to może się skończyć. Ale próbowałam wmawiać sobie. Ćwicz Aniu, i wpierdalaj pizzę, na pewno schudniesz! Będziesz kurwa perfekcyjną lalką w swojej sukni. Będziesz tłustym pulpetem brudnym od czekolady. Tego chcesz?
Czułam że od nadmiaru jedzenia nie mogę się ruszać, choć jedzenia nie było wiele. Czułam, jakby żołądek był jedynym moim organem, a na jego dnie spoczywało danie przeze mnie skonsumowane. Jakby nożem można było je wydostać. Ale jest inna droga, by opuściło żołądek.
Lustro nie kłamie. Prawdą jest, że mam czerwoną twarz i z oczu lecą łzy, choć wcale nie płakałam. Szybko biegnę do pokoju. Nikt nie widział i nie słyszał. Szybko nakładam nową maskę. Chodź, Ciebie też nauczę pozornej perfekcji. To proste. Ale jest jeden warunek. Musisz tylko nienawidzić siebie.
Choć, ja Ci nawet zapłacę. Chociaż nie wiem z czego, bo tata oddał nawet aparat do lombardu. Ale siadaj tu. Mów do mnie. Ja Cię kocham. Poudawaj, no poudawaj troszkę że Ty mnie też. Że znaczę coś więcej niż nic. Powiedz mi że jestem dla Ciebie przecież, i jestem cudowna. Że mam ładny uśmiech, i kochasz moje oczy. No mów! Mów, że mam długie piękne rzęsy i lśniące włosy. Mów, mów. Że kochasz się do mnie przytulać, i budzić się przy mnie. Że nawet kiedy jestem brzydka to i tak jestem najpiękniejsza. Dla Ciebie.
No mów. Dlaczego milczysz? Dotykam Cię, ale jesteś plastikowy. Kartonowy. Drewniany. Zbudowany z marzeń i snów. Dotykam, ale Ciebie już nie ma. Bo Ciebie nie było. Wiesz, uczucie bycia kochanym to tylko kwestia bujnej wyobraźni. Ważne jest, by nikt Cię nie budził z tych snów.
No powiedz mi. Że jestem tłustą babą. Przecież wiem…

31 styczeń
A dla kogo ja w ogóle mam jeść? Już nie pamiętam.

sobota, 21 lutego 2015

Żadna praca nie hańbi.

-         Znowu w życiu mi nie wyszło
Podśpiewuje co chwila C. Śpiewając jakby o sobie. Ma nadwagę i szare dresy. Zaczyna rozpakowywać kolejną paletę, podczas gdy ja nie skończyłam jeszcze pierwszej.
Do pracy przyszłam tuż przed dwudziestą trzecią, zrobiłam siusiu, umyłam ręce, i prędko poleciałam na sklep. Prędko, bo już od samego początku jestem świadoma że czasu jest mało, mimo że ten czas wynosi 8 godzin. Na hali sklepowej stoi już ogrom palet, a później jeszcze przyjadą lodówki z mrożonkami i mięsem. Jeszcze nie chce mi się płakać. Nocne rozpakowywanie towaru, czas...start!
Nie nadążam. Nie wiem gdzie leży konkretna kiełbasa, której kartonik trzymam w rękach. Nie pamiętam że trzeba opakowania wyrównywać do kantu, zapominam że trzeba sprawdzać daty ważności. Nie wiem nic z powodu stresu, a powinnam bo zastępca kierownika już mi to tłumaczył. Już na samym początku zżera mnie presja współpracowników.
-         Słuchaj, jak to będziesz tak długo robiła, to będziemy tu siedzieć nie wiadomo do której
Mówi do mnie C. monologiem o tym jak wolno układam sery na półce lodówki, a ja marzę o tym by się zamknęła. Wiem, że szybko trzeba, ja wszystko wiem. Ale nie potrafię. Patrzę co chwila na zegarek, i nie wierzę że czas tak wolno mija. To moja druga noc z rzędu w pracy. Zostały jeszcze aż dwie. Jestem wykończona. Do domu wracam o 8, jak nie później. Kładę się spać po 9, budzę się o 17 a i tak mam ochotę nie wychodzić z łóżka. Nie dlatego, że mało spałam, ale z powodu przemęczenia, i tego że wiem, co mnie czeka... W nocy gdy uda mi się spokojnie zasnąć śni mi się, że kierownik głaszcze mnie po głowie i tłumaczy mi co to znaczy że kurczak jest bez lotki.
Najbardziej lubię, kiedy wysyłają mnie do papowania kartonów. Wkładam je do wielkiej, przerażającej prasy na makulaturę, zamykam z hukiem wielką zasuwaną klapę i mam chwilkę by usiąść. Nie ukrywam, że specjalnie staram się to robić wolno, bo nie mam już sił stać na nogach, ale to dopiero po lodówkach.
Po rozpakowywaniu palet do chłodziarek przychodzi czas na półki z jedzeniem suchym. Tu zaczynają się schody. Kartony z wielkimi słoikami czy ogromnymi puszkami ważą chyba z tonę! Na dodatek trzeba nie raz umieścić je wyżej niż poziom moich ramion. Tu już chce mi się płakać. Chcę wejść między puszki z ananasem i przeczekać to wszystko. Nie daję rady. Trochę chce mi się płakać, ale głównie wysiadam fizycznie na tym etapie. Bardziej będzie chciało mi się płakać przy mięsie, ale o tym zaraz.
Wybawieniem o dziwo staje się C. Która krzyczy na cały sklep:
-         Chcecie coś z pieca?!
Ma na myśli mrożoną pizzę lub zapiekankę, którą wkłada do pieca na pieczywo. Tak nie wolno. Kiedy już się upiecze, idziemy na przerwę. Ulegam dwa razy i dwa razy żałuję.
-         No K., no weź! Zjedz ze mną pizzę, no Co Ty, no nie bądź taka. No K., no weeeeeź!
Gruba C. Przekonuję chudziutką K., która jest nieugięta. A ja po cichu, w swojej chorej główce przeżywam wściekłość do C., że przy swojej wadze je takie rzeczy. Ale oczywiście milczę. Muszę.
Taka nocna przerwa nie trwa 15 minut, ale jakieś pół godziny. Gadają, a ja nie mam ochoty ich słuchać. Czuję do nich nienawiść. I do siebie. Okropnie nie chce mi się wracać do pracy. Niedługo skończymy suche jedzenie, potem mięso. A to brzmi jak wyrok.
Chyba pierwszy raz w życiu chce mi się płakać kiedy widzę karton schabu wieprzowego bez kości. Karton waży ponad dwadzieścia kilogramów. Mam takich kilkanaście do przeniesienia. Pierwszy- jakoś daję rady. Drugi- już ciężej. Przy trzecim trzęsę się ze strachu. Przy czwartym wchodząc do lodówki łzy mi ciekną. Co Bartek mówił o tym BHP… że ile mogę zdźwigać? 12 kilogramów? Gdzie moje pieprzone 12 kilogramów?! Gdzie tu, na Boga, jest BHP?
A więc już nie daję rady unieść następnego kartonu. Mówię to zastępcy kierownika, który jest z nami na zmianie. To młody mężczyzna. Przenosi mi tylko jeden karton nie mówiąc przy tym ani słowa. Następnego dnia C. Mówi do mnie:
-         Pamiętasz jak poprosiłaś L. O przeniesienie kartonów bo niby nie dawałaś rady? To tak nie rób. A co zrobisz jak dadzą Ci kartony z workami kartofli? Wtedy dopiero zobaczysz. Nie wolno tak robić.
Patrzę na nią z nie dowierzaniem, a Ona dodaje jeszcze:
-         A jak Ci mówię że masz coś robić trzy razy szybciej, to rób to trzy razy szybciej. Musisz szybko nauczyć się co gdzie leży, bo przez Ciebie wszyscy dostaniemy naganę.
Mięso robimy na końcu, czyli presja staje się coraz większa. Gdzieś tak o 4 przychodzi zastępca kierownika, chuda babeczka o miłym spojrzeniu, ale nie mówi ani słowa. O piątek, szóstej sklep stopniowo coraz bardziej zapełnia się pracownikami. T., tleniona blondynka mówi:
-         Jest piąta nad ranem, a ja już w pracy, chociaż miałam przyjść na szóstą. Wolę pracować tę godzinę za darmo, niż nie zdążyć.
Ja szybko przerzucam kurczaki. Jest już po szóstej. Czasu zostało tak przerażająco mało… C. widzi że sobie nie radzę.
-         Daj mi to!
I wyrywa mi kurczaka z ręki. Każe iść papować kartony. To już czas kiedy chwieję się na nogach. Wszyscy biegają w te i wewte. Głupia M. zajęła mi papę. Mówi, o tym jak to mi zazdrości pracować na nocki, bo wtedy leci disco polo na cały sklep. Mam ochotę rzucić ją kartonem.
Za parę minut siódma. Latam z kartonami jak oszalała, i czym prędzej wrzucam je do prasy. Zresztą nie tylko ja biegam w te i wewte.
Jest za pięć, wszyscy zagęszczają ruchy, nawet gdy nie mają już sił, łącznie ze mną.
Za cztery, zaczynają się modlić.
Jest za trzy, zacina się prasa do makulatury…
Za dwa, a na sklepie jeszcze tyle kartonów.
6:59, zastępca kierownika zbliża się do drzwi za którymi stoi już tłum…
wszyscy wstrzymują oddech. Wybija siódma. Na sklep wpadają tłumy klientów. Potykają się o kartony. Znowu nie zdążyłam.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kolejne wiersze.

"Oszczędzam"

Oszczędzam wodę
Prąd, energię
Matkę Ziemię
Nie oszczędzam- tylko siebie.


"Kup mi tatę"

Kup mi tatę
Takiego co by mi
Misie kupował i bym je przytulała
Na wypadek gdybym się bała

Kup mi tatę
Co by w dzieciństwie
Latawce puszczał
I śmiał się wraz ze mną

Kup mi tatę
Co byłby dumny
Z każdego wiersza napisanego
Z każdej zagranej roli

Kup mi tatę
Co by miał szerokie ramiona
Bym mogła się w nich skryć
Bezbronna

Kup mi tatę
Co by mu lekarz powiedział
Że ma alergię na alkohol
Na całe życie

Kup mi tatę
Co by miał pracę
Z której by wracał o 16
Po niej szedł ze mną na spacer

Kup mi tatę
Co by wiedział
W której klasie jestem
I jak mam na drugie imię

Kup mi tatę
Co by nie zapomniał
Zadzwonić wieczorem
I kupić prezentu na urodziny

Kup mi tatę
Co by go interesowało
Jak minął dzień
I co jadłam na obiad

Kup mi tatę
Co by mnie kochał
Jakbym była chłopcem
Mimo że mam inną płeć

Kup mi tatę
Co by po prostu BYŁ.

wtorek, 9 grudnia 2014

Dwa rodzaje głodu.

Anoreksja jest czysta. Jest chuda i koścista. Ma bladą skórę nóg, i rąk. Bladą skórę, pod którą odznaczają się kości i żyłki. Ma twarz z widocznymi kośćmi policzkowymi, wklęsły brzuch, i małe piersi. A pod tymi piersiami anoreksja liczy sobie żebra, sprawdza czy są wszystkie. Jak się pomyli zaczyna od początku.

R a z
D w a
T r z y
C z t e r y
P i ę ć
S z e ś ć
S i e d e m
O s i e m
D z i e w i ę ć
D z i e s i ę ć j e d e n a ś c i e d w a n a ś c i e

Są wszystkie. I wszystkie wystające. Kolce biodrowe. Opina się na nich cieniutki pasek stringów. I, gdy leży na czymś twardym, nieprzyjemnie wbijają się w podłogę. Wtedy ich nie lubi. Ale za to kiedy leży na plecach, dotyka ich, ciesząc się tym dotykiem, jakby zaraz miały zniknąć pod warstwą tłuszczu niewiadomo skąd. Więc je dotyka, co by nie pouciekały.
Anoreksja pachnie perfekcją i wanilią. Lubi nosić wysokie obcasy i obcisłe legginsy. I topy na ramiączkach. Ale bez dużych dekoltów, bo w nich widać dziurę między małymi piersiami. Ale zazwyczaj ubiera się grubiej niż inni. W zimę nie wychodzi z domu, jeżeli naprawdę nie musi. Anoreksja ciągle marznie, i trzęsie się z tego zimna nawet w nocy. Siada koło kaloryfera i parzy sobie dłonie. Nie umyślnie, po prostu tylko wtedy jest ciepło. Na śniadanie je wodę z cytryną, na obiad jabłko a na kolacje powietrze. Czasem pije herbatę, ale głównie czarną kawę i wodę. Czasem ćwiczy, ale zazwyczaj nie ma siły. Wysiłkiem ostatecznym okazuje się wejście po schodach na trzecie piętro i dobiegnięcie na autobus. Ma wtedy wrażenie, jakby jej łydki miały pęknąć pod ciężarem całej reszty ciała. W głowie słyszy trzask.

Bulimia śmierdzi. Jest gruba, i ma cellulit nawet na brzuchu i pupie. Bulimia czasem cuchnie jak stary kebab spod dworca. Ale zawsze śmierdzi wymiocinami. Dlatego nikt nie lubi siedzieć koło niej a autobusie. Bulimia ma czerwony nos i brzydkie palce od kwasów żołądkowych. I piecze ją niemiłosiernie gardło! Nawet herbata nie pomaga. Na to pieczenie nie pomaga nic.
Bulimia ma brzuch jak w szóstym miesiącu ciąży i biodra jak Kim Kardashian. Łydki wielkości ud przeciętnej grubaski. A Ona nie jest przeciętną grubaską. Jest ponadprzeciętną, supergrubaską. Kiedy nosi spodnie, bluzki, cokolwiek, tłuszcz się wylewa nawet kiedy próbuje go ukryć. Dlatego nosi luźne ubrania, i wygląda jak baba z targu. Nie maluje się, bo i po co, skoro jest gruba. I tak ładna nie będzie, to chociaż nie będzie oszukiwać siebie i innych. Bulimia na śniadanie nie je nic, na obiad je tłustości całego świata „bo była głodna”, potem karmi tym śmierdzący równie jak ona kibel. Potem znów może jeść, no bo głód ssie w żołądku. Więc je. Kanapki z wędliną. Kostkę sera. Chrupki orzechowe. Amerykańskie ciastka. Pizzę z nocnej dostawy. Albo mrożoną. I popija colą. A potem? Potem znów cuchnie.
Pod bulimią w nocy załamuje się łóżko, i często mało brakuje aby przeleciała przez podłogę do sąsiadów. Przebiera się w piżamę z zamkniętymi oczami, i nigdy nie chodzi w samej bieliźnie, nawet po łazience. Nie dotyka swojego ciała w ogóle. Bo kiedy to robi jej brzuch staje się smażonym kartoflem, łydki kiełbasą a pupa drożdżowymi bułkami. Poci się lukrem. Jest wielkim ciastkiem, którego nikt nie chce jeść. Bo cuchnie.

wtorek, 2 grudnia 2014

Pierwsze na blogu wiersze.

„Róż”

Siedzę i maluję
Paznokcie na różowo
Jestem zupełnie inną
Odmienioną osobą

Róż na mych dłoniach
Pięknie się błyszczy
Jestem tak szczęśliwa
Niech widzą to wszyscy

W życiu tak szczęśliwa
Nigdy nie byłam
Proszę Cię Boże
Niech trwa ta chwila

W miejscu nie usiedzę
Z emocji mnie nosi
I pytanie mam jedno
Czy o miłość się prosi?



"Wzorki"

Jestem pokryta
Paskami i cętkami
Jak zwierzę w zoo
Ja też za kratkami

Historia życia
Wypisana na rękach
Jedno słowo w głowie
Męka

czwartek, 31 lipca 2014

Oczekiwanie

Hej! Za delikatną sugestią przyjaciółki (pozdrawiam Cię!) postanowiłam napisać krótkie opowiadanie. Nie ukrywam, że publikowanie go jest dla mnie bardziej stresujące niż publikowanie tekstów o sobie samej. Zapraszam do czytania!



Julka była z siebie naprawdę dumna, kiedy zobaczyła swoją książkę na w księgarni. Szybko chwyciła pierwszą z brzegu. „To dla mamy” pomyślała i podeszła do kasy Ekspedientka wzięła do rąk jej ciężką pracę oprawioną w grubą okładkę, uśmiechnęła się i powiedziała:
-         Dobry wybór. Ma niezłe wzięcie, to chyba znaczy, że jest dobra.
Prosto z księgarni skierowała się na dobrze sobie już znaną uliczkę, prowadzącą prosto do szpitala. Był wielki, i obrzydliwy. Tak twierdziła od dnia, kiedy trafiła tam jej mama. Wcześniej był po prostu jednym ze szpitali w Warszawie. Teraz był obrzydliwy. Personel szpitala już ją pamiętał. Uśmiechali się tyko smutno. Była częstym gościem. Mama leżała w ostatniej sali długiego korytarza… Zawsze stała chwilę przed drzwiami, i modliła się o to, że gdy wejdzie do sali, zobaczy mamę siedzącą na łóżku. Nigdy nie była szczególnie religijna, ale takie chwile zmieniają punkt widzenia...nie tylko co do Boga. Delikatnie, z niepewnością i lękiem, nacisnęła klamkę. Mama wyglądała, jakby spała. Nagle zaczęła postrzegać ją jako kogoś delikatnego, kruchego. Teraz, a tym bardziej po przebudzeniu to Ona będzie potrzebować pomocy, opieki. Zawsze to Ona to wszystko dawała mężowi i dzieciom. Teraz wszystko spadło na Julkę. Gotowanie, którego nigdy nie lubiła, pomaganie w lekcjach bratu, i wiele innych domowych czynności, których nie wykonywał ojciec. Kiedy wracał z pracy, siadał na fotelu, i patrzył przez okno. Przestał odwiedzać mamę w zeszłym miesiącu.
-         Hej Mamuś- szepnęła łapiąc ją za dłoń. Próbowała schować swoją dłoń pod jej dłonią, czekając jakby na uścisk.- Przyniosłam Ci coś.
Nigdy nie pokazywała matce tekstów swojego autorstwa. Nie to, że mama nie chciała. Odwaga nigdy nie była mocną stroną Julki. Nie była- zmieniło się to z dniem wypadku mamy. Otworzyła książkę, i zaczęła czytać.
„Ten poranek był dla Sam Anderson wyjątkowo parszywy. Wczoraj straciła pracę. „Byłam beznadziejna!”- myślała wciąż, choć wcześniej nic na to nie wskazywało. Do biura nigdy nie przyjechała spóźniona, oddawała projekty w wyznaczonych terminach, i nigdy nie odwołała służbowego spotkania. Słowem- była pracownikiem idealnym. Wczoraj, gdy usłyszała od szefa „Przykro mi, redukcja etatów objęła także Ciebie. Nie odbieraj tego personalnie” Ugięły się pod nią nogi. Nie traktować tego personalnie?! Czy to jest w ogóle możliwe? Zastanawiała się teraz, z czego spłaci kolejną ratę kredytu…Oszczędności poszły na urządzenie mieszkania. Owszem, mieszkała teraz w luksusie, ale była bezrobotna.”
Zaczęła wyobrażać sobie, co mama by powiedziała. Spodobałoby się jej? Czy byłaby z niej dumna? Mama zapewne odpowiedziałaby „No pewnie, że jestem z Ciebie dumna” I dziwiłaby się, dlaczego Julka w to wątpi. Postanowiła czytać dalej.
„Postanowiła spróbować się nie załamywać. Po prostu spróbować mieć nadzieję, nic ją to przecież nie kosztowało. W związku z tym wzięła długą kąpiel, włożyła najlepsze szpilki, drogą sukienkę i wybrała się na miasto”
            Julka znowu zrobiła pauzę, spojrzała na mamę i przewróciła parę stron.
„Jest cudowny. To anioł, który spadł jej z nieba w najmniej oczekiwanym momencie. Przeciwieństwie do Grega, jej byłego, Tom dbał o nią, prawił jej komplementy nawet gdy była nie uczesana i mówił że kocha jej uśmiech. Zaczarował ją, a Ona, silna i zaradna kobieta, wpadła jak śliwka w kompot!”
Przerzuca kolejne strony, jakby szukała odpowiedniego fragmentu. O, jest! Sam jest w ciąży, i właśnie jest na wizycie u lekarza.
„- Ciąża jest zagrożona, dziecko może nie dotrwać porodu.- Sam patrzyła na lekarza niedowierzając temu co właśnie usłyszała. Właśnie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać? Teraz, gdy niedługo miało się spełnić jej największe marzenie- zostanie mamą? To było jak zimny prysznic. Okazało się, że nadzieja kosztuje. Drogie leki i badania dawały nadzieję, do czasu, kiedy nie okazało się że nic to nie daje. Stan dziecka nie poprawiał się ani trochę. Czy naprawdę da się mieć nadzieję? Jej lęk zabijał w jej głowie wizję, że dziecko przeżyje poród. Nadzieja? Czy istnieje jeszcze nadzieja?”
Julka płakała, a były to przecież jej własne słowa, jej własny tekst. Czytała go tyle razy, i nigdy nie wywołał u niej takich emocji. No tak, ale to było przed wypadkiem. Mimo, że płakała coraz bardziej, postanowiła czytać dalej.
„Przypomniała sobie, jak kiedyś po stracie pracy z dnia na dzień powiedziała sobie, że będzie miała nadzieję, bo to nic ją nie kosztuje. Lepiej przecież jest w coś wierzyć, nawet jeśli szanse są niewielkie, niż siedzieć i płakać. Nie chciała tak, nienawidziła być bierną. Jeżeli chodzi o zdrowie dziecka, ona jako jego matka nie mogła nic już zrobić. Mogła czekać, i wierzyć że wszystko skończy się dobrze, a jej marzenie o macierzyństwie spełni się niebawem. Uświadomiła sobie, że nawet w tych najcięższych momentach zawsze miała nadzieję, bo jak tu jej nie mieć, gdy chodzi o życie ukochanej osoby? Czy nie jest to rzecz najważniejsza na świecie? Miłość i nadzieja bywają zbawienne…”
-         Mamo, mamo, mamo… Mówiła Julka głaszcząc mamę po głowie, cały czas trzymając ją za rękę.- Mamo, proszę…- Przewróciła stronę i przeczytała
„Sam Anderson urodziła chłopca w Wigilię Bożego Narodzenia”
Julka poczuła delikatny ruch. Mama ścisnęła jej dłoń.

niedziela, 27 lipca 2014

Moje pierwsze wspomnienia.

Moje najwcześniejsze wspomnienie trudno jest mi zidentyfikować. Być może jest to wspomnienie o tym, jak moja mama tuż po kąpieli mojej siostry, młodszej o 4 lata, kładła mi ją do łóżka jeszcze zawiniętą w ręcznik. Ten ręcznik zresztą mam do dziś. Być może moim najwcześniejszym wspomnieniem jest wizyta z mamą i tatą w pizzy hut. Dokładnie jakimś cudem pamiętam, gdzie lokal się znajdywał, jak i również to, że bawiłam się na żółtej bujawce. Musiało to być przed narodzinami siostry. Wątpię, aby rodzice po jej urodzeniu chodzili gdzieś razem, i na dodatek zabierali mnie. Mam jeszcze jedno, ale nie wiem czy to bardziej wspomnienie czy obraz z filmu, jakie nagrywał mój ojciec. W nim, jako mała dziewczynka postanowiłam podlać kwiaty w salonie, ale prócz kwiatów podlałam także mojego tatę.
Kiedy miałam niecałe 4 lata urodziła mi się jedyna rodzona siostra. Wydaje mi się, że byłam zbyt mała by pamiętać jej narodziny, choć z jakiegoś powodu pamiętam wizytę w pizzerii która odbyła się prawdopodobnie przed jej narodzeniem. Dobrym założeniem byłoby to, że tamto rodzinne wyjście było w jakimś sensie ważne, i dlatego utkwiło to w mej pamięci. Może było to ostatnie wspólne spotkanie moich rodziców przed ostatecznym rozstaniem? A może w tej pizzerii tego akurat dnia wszyscy przestali udawać, że wszystko jest w porządku? Tak czy inaczej- nigdy się tego nie dowiem, bowiem moja mama tego zupełnie nie pamięta. Czy jest szansa, że uroiłam sobie tamtą chwilę? Lub po prostu mam lepszą pamięć od mojej mamy.
W przeciwieństwie do tamtego, moje wspomnienie z siostrą po kąpieli jest w mojej głowie bardzo żywe. Pamiętam różne szczegóły, jak kolor wersalki na której spała moja mama (był to kolor butelkowej zieleni), kolor wanienki (taki jakby różowy), oczywiście ręcznik (pomarańczowo-biały). Jej cienkie jeszcze wtedy włoski i małe paluszki. Dziś ma tyle lat, ile miałam ja w momencie wyprowadzki. Nie mogę w to uwierzyć. Jakiś czas temu myśląc właśnie o tym wspomnieniu, spytałam moją mamę czy pamięta, jak zareagowałam na wieść o rodzeństwie, oraz jak wyglądał pierwszy kontakt z nową siostrą. Nie pamięta.
Jeżeli chodzi o podlewanie taty, wydaje mi się że mogłam to zobaczyć na taśmie video, a nie pamiętać tego naprawdę. Tata miał wówczas takie duże, modne wtedy okulary i wąsy. Ze spotkań tatą pamiętam trzaskanie drzwiami, tatę przy komputerze i czasem „jeżdżenie na zwiady”- tak mówił, gdy pytałam o cel podróży samochodem. Wtedy nie rozumiałam, co to słowo znaczy. Pamiętam w zasadzie nie wiele. Gdzie się ukryłeś wśród butelek Tatusiu? Chowałeś się zapewne do tych najmniejszych, a ja nie wiedziałam gdzie Cię szukać. Byłam zbyt mała Tato.