poniedziałek, 25 maja 2015

6 herbat.

Witam was! Dziś znowu tekst o tematyce zaburzeń odzywiania. Miłej lektury i proszę o komentarze.





13 grudnia 2012
Nienawidzę swoich słabości, a mam wrażenie, że składam się tylko z nich. Jestem w miejscu, w którym nie mogę się już zatrzymać. Piję 6 herbat dziennie. Napawam się nocnym głodem, przez ten dzienny wymiotuję i płaczę. Jem obiad ma śniadanie, a kolację na obiad. Schudłam 11 kilogramów.
Upadam na schodach pod ciężarem własnego ciała. Mięśnie mają dosyć. A to dopiero początek. Gdy jestem głodna, idę do kuchni i patrzę na smażoną cebulę, i odechciewa mi się na cały dzień. W nocy wącham przyprawę do kurczaka. Mam ochotę na czekoladę i smażone pieczarki. Nie mogę.
Najadam się zapachem, i wysiłkiem. Potykam się o nieplanowane ziarenka kaszy… I chociaż już teraz wiem, że to pułapka, to nie przyznam się. Bo być perfect to jest coś. Zobacz, nie jem batonów. I hamburgerów. I tych upragnionych pieczarek. Tęsknię za smażoną rybą.
Chciałabym jeść, jeść i jeść. Kalmary. Oliwki. Białe bułki. Ser żółty. Tort czekoladowy. Chrupki orzechowe. Mam już rozsądek i silną wolę. Ich tak mocno brakowało wcześniej, w okresach pizzy z dużą ilością sera i nocnej czekolady.
Lubię widzieć jak inni jedzą smażone, tłuste, oblepione cukrem i węglowodanami. Wtedy jem jabłko. Wtedy ja jestem lepsza. Oni będą grubi, i ja to wiem. Kiedyś pożałują tak jak ja dziś.
Raz dziennie muszę oglądać się nago ze starannością. Muszę wiedzieć, gdzie mam za dużo i jak zrobić, by było mniej. Każdą chwilę traktuje jak spalanie kalorii. Spanie, chodzenie po schodach i wyjście do bankomatu. Staram się ruszać nieustannie. Nawet, gdy ledwo idę, bo łydki nie dają sobie rady po treningu. Zapadam się, ale idę dalej. Boli.
Po schodach wchodzę wolno, i odwracam się bokiem. Już wiem, jak iść, żeby dojść, a nie upaść z bólu. W dół jest gorzej, w górę jakoś sobie radzę. Pomagają mi obcasy. Gdy jestem w kapciach, chodzę po schodach na napiętych mięśniach łydek. Ćwiczę cały, cały czas.
Na noc smaruje się pięcioma rodzajami mazideł. Mam perfekcyjnie umyte zęby i wyprostowane włosy. Staram się w każdej kategorii dotyczącej marnego ciała. Ale znów obgryzam skorki. Jestem sama, i nie radzę sobie ze stresem.

24 grudnia 2012
Odmawiając spożycia smażonych świątecznych pierogów wykazałam się tylko pozorną odpowiedzialnością, bowiem popiłam te słowa wysoko słodzoną pepsi.
Przed wyjściem na wigilię, której klimatu w ogóle nie czułam, wypiłam dużą ilość zielonej herbaty. Oczywiście po to, by zapchać żołądek, toteż wychodząc z domu czułam się pełna. Poległam już przy zupie rybnej, mojej zdecydowanej faworytce. Postanowiłam, że resztę zjem po trochu. Trochę wigilijnych frytek (chyba najgorszych dziś jeśli chodzi o kcal), jeden kawałek pstrąga, jeden łososia, barszczyk z uszkami, i po kawałku z trzech rodzajów ciast. Mimo tak wielkiej ilości jedzenia czułam wielką potrzebę popijania (taki nawyk chyba już). Grzechem było popijanie pepsi i sokiem z cukrem, który kusił stojąc obok. Trzeźwości umysłu dodała mi dopiero nieprzyjemnie gorzka zielona herbata. Wtedy przestałam jeść, czując w ustach smak odchudzania. Połączenie smaku gorzkiej herbaty i przejedzenia wywołało chęć zwymiotowania tego. Tu jednak się nie dało. Musiałam się z tym pogodzić, oraz z wyrzutami sumienia które zżerały mi mózg.
Czuję tę rybę, i uszka, i ciasto, i frytki, zalegające na dnia żołądka niczym kamień. Wielki kamień. W tym momencie już wiem że głodówka zaczyna się za kilkanaście godzin, i już się jej boję. Ale kupiłam przecież ogromny kubek, który pomieści dużo herbaty. Planuję kupić zieloną i czerwoną. Na trawienie, spalanie, bla bla…

„12 kilogramów” brzmi zadziwiająco dużo, a jednocześnie mało satysfakcjonująco.
„Skoro schudłaś 12 kilogramów
 to musiałaś być wielkim wielorybem”

16 styczeń.
Zapadam się w sobie. W sklepie nie umiem już kupić słodyczy. Chodząc po wielkiej hali nakładam do wózka toffi, gumy balonowe, dwa rodzaje ciastek…Wszystko odkładam przy kasie. Nie potrafię. Zamiast tego kupuję niskosłodzony jogurt i otręby. Nawet jakbym bardzo chciała to mam już tę blokadę, ona mi nie pozwala. Nawet się cieszę. Mój tłuszcz na brzuchu się z tego cieszy. Ale jednak przeraża.
To trochę tak jakbym miała operację z powikłaniami, lub taką prowadzoną przez lekarza którzy chce mi zrobić krzywdę. Widzę, czuję to co się dzieje ale nie potrafię nic z tym zrobić. Bo mam znieczulenie. Nie ruszam się, i nic nie mówię. Ale widzę to, i boję się tego. Pozostaję bierna. Nie biorę odpowiedzialności.
Mam 20 lat i płaczę bo tata mnie nie kocha. Ale nie jem czekolady i kalorie spalam nawet przez sen. Nie musisz mi mówić, ja wiem skąd to się bierze i jak działa. W klasie maturalnej mam same jedynki, ale spójrz tylko ja tę gładką skórę! Po latach terapii wiem wszystko. Prócz tego, dlaczego to akurat teraz. Jestem twarda, tusz mi się nie rozmazuje gdy płaczę, a maska pozostaje nienaruszona. Ty tak potrafisz?
Potrafisz nie jeść słodyczy? Albo raz dziennie tylko stołówkowy obiad? Albo cieszyć się i jednocześnie ledwo chodzić z głodu? Ja umiem. Ja się cały czas uczę. Uczę. Autodestrukcji.
Patrzę, ale udaję że nie widzę. Nie chciałabym. Brać odpowiedzialności, i się tłumaczyć. Tak pani profesor, na śniadanie zjadłam dwa jajka z bekonem, kanapkę z serem, popiłam kawą z cukrem i tłustym mlekiem, na koniec zagryzłam batonem. I oczywiście, że nie mam pojęcia dlaczego nie mam siły chodzić z głodu. Ja nie wiem. Nie przyznaję się.
Nie ufam słodzikom, i staram się pić herbatę zupełnie gorzką. Złością wydrapuje sobie oczy za dodatkowe kęsy. Chcę się cieszyć smakiem. Częściej niż raz na tydzień. Wiedziałam, jak to może się skończyć. Ale próbowałam wmawiać sobie. Ćwicz Aniu, i wpierdalaj pizzę, na pewno schudniesz! Będziesz kurwa perfekcyjną lalką w swojej sukni. Będziesz tłustym pulpetem brudnym od czekolady. Tego chcesz?
Czułam że od nadmiaru jedzenia nie mogę się ruszać, choć jedzenia nie było wiele. Czułam, jakby żołądek był jedynym moim organem, a na jego dnie spoczywało danie przeze mnie skonsumowane. Jakby nożem można było je wydostać. Ale jest inna droga, by opuściło żołądek.
Lustro nie kłamie. Prawdą jest, że mam czerwoną twarz i z oczu lecą łzy, choć wcale nie płakałam. Szybko biegnę do pokoju. Nikt nie widział i nie słyszał. Szybko nakładam nową maskę. Chodź, Ciebie też nauczę pozornej perfekcji. To proste. Ale jest jeden warunek. Musisz tylko nienawidzić siebie.
Choć, ja Ci nawet zapłacę. Chociaż nie wiem z czego, bo tata oddał nawet aparat do lombardu. Ale siadaj tu. Mów do mnie. Ja Cię kocham. Poudawaj, no poudawaj troszkę że Ty mnie też. Że znaczę coś więcej niż nic. Powiedz mi że jestem dla Ciebie przecież, i jestem cudowna. Że mam ładny uśmiech, i kochasz moje oczy. No mów! Mów, że mam długie piękne rzęsy i lśniące włosy. Mów, mów. Że kochasz się do mnie przytulać, i budzić się przy mnie. Że nawet kiedy jestem brzydka to i tak jestem najpiękniejsza. Dla Ciebie.
No mów. Dlaczego milczysz? Dotykam Cię, ale jesteś plastikowy. Kartonowy. Drewniany. Zbudowany z marzeń i snów. Dotykam, ale Ciebie już nie ma. Bo Ciebie nie było. Wiesz, uczucie bycia kochanym to tylko kwestia bujnej wyobraźni. Ważne jest, by nikt Cię nie budził z tych snów.
No powiedz mi. Że jestem tłustą babą. Przecież wiem…

31 styczeń
A dla kogo ja w ogóle mam jeść? Już nie pamiętam.

sobota, 21 lutego 2015

Żadna praca nie hańbi.

-         Znowu w życiu mi nie wyszło
Podśpiewuje co chwila C. Śpiewając jakby o sobie. Ma nadwagę i szare dresy. Zaczyna rozpakowywać kolejną paletę, podczas gdy ja nie skończyłam jeszcze pierwszej.
Do pracy przyszłam tuż przed dwudziestą trzecią, zrobiłam siusiu, umyłam ręce, i prędko poleciałam na sklep. Prędko, bo już od samego początku jestem świadoma że czasu jest mało, mimo że ten czas wynosi 8 godzin. Na hali sklepowej stoi już ogrom palet, a później jeszcze przyjadą lodówki z mrożonkami i mięsem. Jeszcze nie chce mi się płakać. Nocne rozpakowywanie towaru, czas...start!
Nie nadążam. Nie wiem gdzie leży konkretna kiełbasa, której kartonik trzymam w rękach. Nie pamiętam że trzeba opakowania wyrównywać do kantu, zapominam że trzeba sprawdzać daty ważności. Nie wiem nic z powodu stresu, a powinnam bo zastępca kierownika już mi to tłumaczył. Już na samym początku zżera mnie presja współpracowników.
-         Słuchaj, jak to będziesz tak długo robiła, to będziemy tu siedzieć nie wiadomo do której
Mówi do mnie C. monologiem o tym jak wolno układam sery na półce lodówki, a ja marzę o tym by się zamknęła. Wiem, że szybko trzeba, ja wszystko wiem. Ale nie potrafię. Patrzę co chwila na zegarek, i nie wierzę że czas tak wolno mija. To moja druga noc z rzędu w pracy. Zostały jeszcze aż dwie. Jestem wykończona. Do domu wracam o 8, jak nie później. Kładę się spać po 9, budzę się o 17 a i tak mam ochotę nie wychodzić z łóżka. Nie dlatego, że mało spałam, ale z powodu przemęczenia, i tego że wiem, co mnie czeka... W nocy gdy uda mi się spokojnie zasnąć śni mi się, że kierownik głaszcze mnie po głowie i tłumaczy mi co to znaczy że kurczak jest bez lotki.
Najbardziej lubię, kiedy wysyłają mnie do papowania kartonów. Wkładam je do wielkiej, przerażającej prasy na makulaturę, zamykam z hukiem wielką zasuwaną klapę i mam chwilkę by usiąść. Nie ukrywam, że specjalnie staram się to robić wolno, bo nie mam już sił stać na nogach, ale to dopiero po lodówkach.
Po rozpakowywaniu palet do chłodziarek przychodzi czas na półki z jedzeniem suchym. Tu zaczynają się schody. Kartony z wielkimi słoikami czy ogromnymi puszkami ważą chyba z tonę! Na dodatek trzeba nie raz umieścić je wyżej niż poziom moich ramion. Tu już chce mi się płakać. Chcę wejść między puszki z ananasem i przeczekać to wszystko. Nie daję rady. Trochę chce mi się płakać, ale głównie wysiadam fizycznie na tym etapie. Bardziej będzie chciało mi się płakać przy mięsie, ale o tym zaraz.
Wybawieniem o dziwo staje się C. Która krzyczy na cały sklep:
-         Chcecie coś z pieca?!
Ma na myśli mrożoną pizzę lub zapiekankę, którą wkłada do pieca na pieczywo. Tak nie wolno. Kiedy już się upiecze, idziemy na przerwę. Ulegam dwa razy i dwa razy żałuję.
-         No K., no weź! Zjedz ze mną pizzę, no Co Ty, no nie bądź taka. No K., no weeeeeź!
Gruba C. Przekonuję chudziutką K., która jest nieugięta. A ja po cichu, w swojej chorej główce przeżywam wściekłość do C., że przy swojej wadze je takie rzeczy. Ale oczywiście milczę. Muszę.
Taka nocna przerwa nie trwa 15 minut, ale jakieś pół godziny. Gadają, a ja nie mam ochoty ich słuchać. Czuję do nich nienawiść. I do siebie. Okropnie nie chce mi się wracać do pracy. Niedługo skończymy suche jedzenie, potem mięso. A to brzmi jak wyrok.
Chyba pierwszy raz w życiu chce mi się płakać kiedy widzę karton schabu wieprzowego bez kości. Karton waży ponad dwadzieścia kilogramów. Mam takich kilkanaście do przeniesienia. Pierwszy- jakoś daję rady. Drugi- już ciężej. Przy trzecim trzęsę się ze strachu. Przy czwartym wchodząc do lodówki łzy mi ciekną. Co Bartek mówił o tym BHP… że ile mogę zdźwigać? 12 kilogramów? Gdzie moje pieprzone 12 kilogramów?! Gdzie tu, na Boga, jest BHP?
A więc już nie daję rady unieść następnego kartonu. Mówię to zastępcy kierownika, który jest z nami na zmianie. To młody mężczyzna. Przenosi mi tylko jeden karton nie mówiąc przy tym ani słowa. Następnego dnia C. Mówi do mnie:
-         Pamiętasz jak poprosiłaś L. O przeniesienie kartonów bo niby nie dawałaś rady? To tak nie rób. A co zrobisz jak dadzą Ci kartony z workami kartofli? Wtedy dopiero zobaczysz. Nie wolno tak robić.
Patrzę na nią z nie dowierzaniem, a Ona dodaje jeszcze:
-         A jak Ci mówię że masz coś robić trzy razy szybciej, to rób to trzy razy szybciej. Musisz szybko nauczyć się co gdzie leży, bo przez Ciebie wszyscy dostaniemy naganę.
Mięso robimy na końcu, czyli presja staje się coraz większa. Gdzieś tak o 4 przychodzi zastępca kierownika, chuda babeczka o miłym spojrzeniu, ale nie mówi ani słowa. O piątek, szóstej sklep stopniowo coraz bardziej zapełnia się pracownikami. T., tleniona blondynka mówi:
-         Jest piąta nad ranem, a ja już w pracy, chociaż miałam przyjść na szóstą. Wolę pracować tę godzinę za darmo, niż nie zdążyć.
Ja szybko przerzucam kurczaki. Jest już po szóstej. Czasu zostało tak przerażająco mało… C. widzi że sobie nie radzę.
-         Daj mi to!
I wyrywa mi kurczaka z ręki. Każe iść papować kartony. To już czas kiedy chwieję się na nogach. Wszyscy biegają w te i wewte. Głupia M. zajęła mi papę. Mówi, o tym jak to mi zazdrości pracować na nocki, bo wtedy leci disco polo na cały sklep. Mam ochotę rzucić ją kartonem.
Za parę minut siódma. Latam z kartonami jak oszalała, i czym prędzej wrzucam je do prasy. Zresztą nie tylko ja biegam w te i wewte.
Jest za pięć, wszyscy zagęszczają ruchy, nawet gdy nie mają już sił, łącznie ze mną.
Za cztery, zaczynają się modlić.
Jest za trzy, zacina się prasa do makulatury…
Za dwa, a na sklepie jeszcze tyle kartonów.
6:59, zastępca kierownika zbliża się do drzwi za którymi stoi już tłum…
wszyscy wstrzymują oddech. Wybija siódma. Na sklep wpadają tłumy klientów. Potykają się o kartony. Znowu nie zdążyłam.