-
Znowu w życiu mi nie wyszło
Podśpiewuje co chwila C. Śpiewając jakby o sobie. Ma nadwagę
i szare dresy. Zaczyna rozpakowywać kolejną paletę, podczas gdy ja nie
skończyłam jeszcze pierwszej.
Do pracy przyszłam tuż przed dwudziestą trzecią, zrobiłam
siusiu, umyłam ręce, i prędko poleciałam na sklep. Prędko, bo już od samego
początku jestem świadoma że czasu jest mało, mimo że ten czas wynosi 8 godzin.
Na hali sklepowej stoi już ogrom palet, a później jeszcze przyjadą lodówki z
mrożonkami i mięsem. Jeszcze nie chce mi się płakać. Nocne rozpakowywanie
towaru, czas...start!
Nie nadążam. Nie wiem gdzie leży konkretna kiełbasa, której
kartonik trzymam w rękach. Nie pamiętam że trzeba opakowania wyrównywać do
kantu, zapominam że trzeba sprawdzać daty ważności. Nie wiem nic z powodu
stresu, a powinnam bo zastępca kierownika już mi to tłumaczył. Już na samym początku
zżera mnie presja współpracowników.
-
Słuchaj, jak to będziesz tak długo robiła, to będziemy
tu siedzieć nie wiadomo do której
Mówi do mnie C. monologiem o tym jak wolno układam sery na
półce lodówki, a ja marzę o tym by się zamknęła. Wiem, że szybko trzeba, ja
wszystko wiem. Ale nie potrafię. Patrzę co chwila na zegarek, i nie wierzę że
czas tak wolno mija. To moja druga noc z rzędu w pracy. Zostały jeszcze aż
dwie. Jestem wykończona. Do domu wracam o 8, jak nie później. Kładę się spać po
9, budzę się o 17 a i tak mam ochotę nie wychodzić z łóżka. Nie dlatego, że
mało spałam, ale z powodu przemęczenia, i tego że wiem, co mnie czeka... W nocy
gdy uda mi się spokojnie zasnąć śni mi się, że kierownik głaszcze mnie po
głowie i tłumaczy mi co to znaczy że kurczak jest bez lotki.
Najbardziej lubię, kiedy wysyłają mnie do papowania
kartonów. Wkładam je do wielkiej, przerażającej prasy na makulaturę, zamykam z
hukiem wielką zasuwaną klapę i mam chwilkę by usiąść. Nie ukrywam, że
specjalnie staram się to robić wolno, bo nie mam już sił stać na nogach, ale to
dopiero po lodówkach.
Po rozpakowywaniu palet do chłodziarek przychodzi czas na
półki z jedzeniem suchym. Tu zaczynają się schody. Kartony z wielkimi słoikami
czy ogromnymi puszkami ważą chyba z tonę! Na dodatek trzeba nie raz umieścić je
wyżej niż poziom moich ramion. Tu już chce mi się płakać. Chcę wejść między
puszki z ananasem i przeczekać to wszystko. Nie daję rady. Trochę chce mi się
płakać, ale głównie wysiadam fizycznie na tym etapie. Bardziej będzie chciało
mi się płakać przy mięsie, ale o tym zaraz.
Wybawieniem o dziwo staje się C. Która krzyczy na cały
sklep:
-
Chcecie coś z pieca?!
Ma na myśli mrożoną pizzę lub zapiekankę, którą wkłada do
pieca na pieczywo. Tak nie wolno. Kiedy już się upiecze, idziemy na przerwę.
Ulegam dwa razy i dwa razy żałuję.
-
No K., no weź! Zjedz ze mną pizzę, no Co Ty, no nie
bądź taka. No K., no weeeeeź!
Gruba C. Przekonuję chudziutką K., która jest nieugięta. A
ja po cichu, w swojej chorej główce przeżywam wściekłość do C., że przy swojej
wadze je takie rzeczy. Ale oczywiście milczę. Muszę.
Taka nocna przerwa nie trwa 15 minut, ale jakieś pół
godziny. Gadają, a ja nie mam ochoty ich słuchać. Czuję do nich nienawiść. I do
siebie. Okropnie nie chce mi się wracać do pracy. Niedługo skończymy suche
jedzenie, potem mięso. A to brzmi jak wyrok.
Chyba pierwszy raz w życiu chce mi się płakać kiedy widzę
karton schabu wieprzowego bez kości. Karton waży ponad dwadzieścia kilogramów.
Mam takich kilkanaście do przeniesienia. Pierwszy- jakoś daję rady. Drugi- już
ciężej. Przy trzecim trzęsę się ze strachu. Przy czwartym wchodząc do lodówki
łzy mi ciekną. Co Bartek mówił o tym BHP… że ile mogę zdźwigać? 12 kilogramów?
Gdzie moje pieprzone 12 kilogramów?! Gdzie tu, na Boga, jest BHP?
A więc już nie daję rady unieść następnego kartonu. Mówię to
zastępcy kierownika, który jest z nami na zmianie. To młody mężczyzna. Przenosi
mi tylko jeden karton nie mówiąc przy tym ani słowa. Następnego dnia C. Mówi do
mnie:
-
Pamiętasz jak poprosiłaś L. O przeniesienie kartonów bo
niby nie dawałaś rady? To tak nie rób. A co zrobisz jak dadzą Ci kartony z
workami kartofli? Wtedy dopiero zobaczysz. Nie wolno tak robić.
Patrzę na nią z nie dowierzaniem, a Ona dodaje jeszcze:
-
A jak Ci mówię że masz coś robić trzy razy szybciej, to
rób to trzy razy szybciej. Musisz szybko nauczyć się co gdzie leży, bo przez
Ciebie wszyscy dostaniemy naganę.
Mięso robimy na końcu, czyli presja staje się coraz większa.
Gdzieś tak o 4 przychodzi zastępca kierownika, chuda babeczka o miłym
spojrzeniu, ale nie mówi ani słowa. O piątek, szóstej sklep stopniowo coraz
bardziej zapełnia się pracownikami. T., tleniona blondynka mówi:
-
Jest piąta nad ranem, a ja już w pracy, chociaż miałam
przyjść na szóstą. Wolę pracować tę godzinę za darmo, niż nie zdążyć.
Ja szybko przerzucam kurczaki. Jest już po szóstej. Czasu
zostało tak przerażająco mało… C. widzi że sobie nie radzę.
-
Daj mi to!
I wyrywa mi kurczaka z ręki. Każe iść papować kartony. To
już czas kiedy chwieję się na nogach. Wszyscy biegają w te i wewte. Głupia M.
zajęła mi papę. Mówi, o tym jak to mi zazdrości pracować na nocki, bo wtedy
leci disco polo na cały sklep. Mam ochotę rzucić ją kartonem.
Za parę minut siódma. Latam z kartonami jak oszalała, i czym
prędzej wrzucam je do prasy. Zresztą nie tylko ja biegam w te i wewte.
Jest za pięć, wszyscy zagęszczają ruchy, nawet gdy nie mają
już sił, łącznie ze mną.
Za cztery, zaczynają się modlić.
Jest za trzy, zacina się prasa do makulatury…
Za dwa, a na sklepie jeszcze tyle kartonów.
6:59, zastępca kierownika zbliża się do drzwi za którymi
stoi już tłum…
wszyscy wstrzymują oddech. Wybija siódma. Na sklep wpadają tłumy
klientów. Potykają się o kartony. Znowu nie zdążyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz